|
|
Wracam po dość gorącym okresie, ale nie mam na myśli oczywiście pogody, a intensywnego tygodnia. Wraz z mężem podjeliśmy decyzję o kolejnej przeprowadzce, i tak prowadząc od pewnego czasu tułaczy tryb życia z miasta do miasta, z państwa do państwa, postanowiliśmy wrócić w rodzinne strony. Na jak długo? Nie wiem;) Ale myślę, że na dłużej... Powód? Tęsknota, chęć małej stabilizacji (choć nie lubię tego słowa) i przede wszystkim przyjemność z burzenia ścian oraz planowanie wreszcie wymarzonej kuchni (w wynajmowanych mieszkaniach mogłam jedynie szaleć z malowaniem ścian, jednak o burzeniu ich czy zmianie parkietów nie było mowy;)...W każdym razie ten tydzień był bardzo intensywny i praktycznie dzień trwał dla mnie 24 godziny;) Pakowanie w jednym mieszkaniu (a jest co pakować) i zaledwie 300 kilometrów dalej tego samego rozpakowywanie... i tak w kółko. No i jeszcze przedszkole, czyli pierwsze dni ponownego zaklimatyzowania się dzieciaków w nowym miejscu, ciągłe zakupy i pierwsze zebrania. Ale znalazłam również czas na małe przyjemności, czyli pracę nad pewnym projektem, o którym marzyłam, a którego efektem będę mogła się pochwalić prawdopodobnie w październiku lub w listopadzie, a więc cierpliwości;)...
A teraz szybciutko kilka zdjęć łososiowej narzutki. Wykonałam w rozmiarze xl na zmówienie, ale musiałam mieć też taką samą u siebie, jednak w nieco mniejszym rozmiarze. Prosta, z czystej bawełny ociepla swoim kolorem każdy pokój. A że jeszcze trwa lato to sesja obowiązkowo w plenerze.
Broszki już niedługo będą dostępne w całej palecie pasteli...
W międzyczasie urządziłam jeszcze przyjęcie urodzinowe mojego Antka, miało być w lesie, ale było na działce dziadków... i było wesoło;), już za kilka dni fotorelacja z przyjęcia...
Pozdrawiam ciepło
Agnieszka z Lawendowego Kredensu