To już ostatnie wspomnienia ze skandynawskiej podróży, tym razem w ciepłej kolorystyce, gdzie dominują kolory takie jak czerwony, pomarańczowy, żółty i zielony. Taką kolorystykę zapamiętałam z samego serca Sztokholmu. Pewnie jak większość z Was należę do osób, które przechodzą obojętnie obok przewodników turystycznych, nie mam w naturze chadzać ścieżkami wydeptanymi przez innych. Pamiętam dobrze ten pierwszy raz kiedy wyjechaliśmy z mężem na długi weekend do Barcelony, już w samolocie rozpisałam ambitny plan według przewodnika co? gdzie? kiedy i czym? Odhaczałam jak szalona kolejne punkty programu, biegnąc z jednej stacji metra do drugiej, a kiedy docierałam na miejsce czułam się jakbym już tam była, za sprawą oczywiście dokładnych informacji i zdjęć w przewodniku;) Bez niespodzianek i zaskoczenia. W rezultacie dwa dni były tak intensywne, że w ostatnim byliśmy na tyle zmęczeni, że zasnęliśmy na plaży na cały dzień, chyba już nie muszę pisać co działo się potem;)
Mały wyjątek to Stary Rynek, zawsze i wszędzie gdzie jestem. I tu Sztokholm zaskoczył mnie bardzo wąskimi uliczkami niemalże jak w Barcelonie czy Florencji, ale najbardziej zapamiętałam klimatyczne knajpki i kafejki, w których królowały głośne rozmowy przy herbacie, zapach swieżej kawy, przyjemne ciepło i jednocześnie ostry chłód przy każdym wejściu i wyjściu gości, miejscowych w swoich skandynawskich swetrach i w długich jasnych włosach... i ich niezwykłą uprzejmość... a w każdym niemal oknie świeczniki (m.in. takie jak tutaj)
...no i oczywiście ich przepyszny glögg, podobny do naszego grzańca, ale odrobinę łagodniejszy w smaku i słodszy za sprawą miodu.
fot. Monika |
Broszki dostępne w pracowni
pozdrawiam ciepło
Agnieszka
Lawendowy Kredens